Strasznie śmierdzi strasznie, okropnie wręcz wszystko, aż ten smród widać, unosi się, a ja wietrzę ten pokój ten czas cały, od rana i nic, i dalej tak śmierdzi. Umyć też się myłam, więc to nie ja, to nie moje myśli brudne, one ociekają może jakąś mazią lepką, ohydną, ale nie pachną brzydko, nie.
Gdy jesteś zakochany albo przynajmniej ja, to czas nigdy nie jest przyjacielem, bo albo to za krótko coś albo za długo właśnie i nie można się z tym zegarkiem dogadać w żaden sposób, przemówić się nie da, poprosić, żeby szybciej te sekundy minuty godziny dobijały albo wolniej, żeby odpoczął sobie, bo mi niepotrzebny już ten pośpiech. Więc jestem z czasem w ciągłym konflikcie, stałym, kłócimy się aż dudni, lecą szklanki, talerze, wszystko, nawet suszarki, majtki.
Pamiętniczku drogi, nie ruszyłam dziś nogi za próg ani razu, tylko na korytarz do zsypu wyrzucić śmieci wyrzucić te kiepy wszystkie, butelki puste po wódce, i sprajcie, no. I leżę tak sobie czy siedzę, i w spokoju nawet nic porobić nie mogę, bo mi się to nie podoba się, wcale a wcale, więc włączyłam film, nie jeden, a trzy, i minął dzień jakoś pod znakiem recenzji, wewnętrznej refleksji, myśli nad światem, życiem, miłością. No właśnie, co to ta miłość i czy ona jest jedna czy dzieli się na jakieś rodzaje, gatunki, podgrupy? Bo czy miłość do życia to tak jak kocham dziewczynę swoją, może, ale przecież do wódki jeśli coś takiego bym czuła, to za żadne skarby nie porównałabym tego do mon cheri, bo jak to tak? Tak nie można. Nie podoba mi się, nie lubię, że jak kocham szejki malinowe i dziewczynę to to się tak samo nazywa: miłość. Nie można tak trywializować, dewaluować, nie pozwalam. Zmieńcie w słowniku, wymyślcie słowo nowe jakieś, uwypuklić, wyszczególnić, nadać prawdziwego w końcu odpowiednio wyrazistego znaczenia, żeby to brzmiało jakoś, a nie - wyświechtane, wyeksploatowane, nieszanowane "ko-cham".
Albo dobra. Spokój, niech nikt nic nie wymyśla, bo to tylko ta moja miłość do niej tak krzyczy o zwerbalizowanie pełne wyrazu.
No comments:
Post a Comment